Budowanie relacji z użytkownikiem – Decathlon Wilanów.
Sprawa zaczyna się jak każda inna – do sklepu wchodzi klientka z mężem i pytają odnośnie roweru Triban 520. Wszyscy pracownicy wiedzą jak uwielbiam ten rower i jak chętnie o nim opowiadam, więc od razu przekierowano ich do mnie. Państwo poszukiwali dokładnie modelu RC 520 Gravel.
Parę pytań później wiem już, że chodzi dokładnie o rozmiar S, oraz że nie ma go dostępnego online. Zapraszam państwa do strefy community. Siadamy, sprawdzam tym w stores po numerze czy może nie ma tego roweru w którymś ze sklepów, żeby go ściągnąć intermagiem. Pusto. Trzeba będzie zamówić przez alokację. Informuję klientkę co i jak, zbieram dane osobowe, żegnamy się a ja zabieram się do zrobienia alokacji. Okazało się, że model którego szukaliśmy po numerze produktu był wersją na rynek brytyjski, niedostępną u nas w kraju, a wersja „dla nas” w poszukiwanym rozmiarze była dostępna. 1 sztuka. W międzyczasie bazując na poprzednim doświadczeniu z dostępnością „jednosztuk”,upewniłem się, czy na pewno mają na magazynie ten rower.
Kilka dni później odbierając dostawę, widzę na kartonie z rowerem C&C znajome imię i nazwisko. Po południu następnego dnia pani Małgorzata przyjechała po odbiór roweru, z przyjemnością go złożyłem, sprawdziłem, czy wszystko jest właściwie wyregulowane i życzyłem przyjemności z użytkowania. Pani Małgorzata wróciła do nas, przyjechała na swoim nowym rowerze,aby podziękować Marcinowi.
Pani Małgorzata o obsłudze w Decathlon:
„Rzadko mi się zdarza pisać takie maile, ale tym razem naprawdę muszę.Pan Marcin jest niesamowicie kompetentnym pracownikiem. Bardzo uczynny i naprawdę zaanagażowany. Obsługiwana przez niego czułam się, jakbym była w salonie Ferrari! Jego obsług była perfekcyjna, profesjonalna, z uśmiechem na buzi! Na 200%! Jestem stałym prywatnym klientem Decathlonu. Państwa pracownicy sa mili, uprzejmi, ale Pan Marcin jest naprawdę jedyny!”
Poznajcie Marcina, moja pasja:
Sport był zawsze blisko mnie, można by rzec, że mam go we krwi – babcia trenowała lekkoatletykę (skok w dal i biegi długodystansowe), tata piłkę nożną. Dla mnie „życiowym towarzyszem” sportowym stały się rowery, chociaż nie od razu było to tak oczywiste.W szkole podstawowej trenowałem wyczynowo pływanie, na podwórku królowała piłka nożna. Chcąc podążać za trendami trafiły się również deskorolka, potem rolki.
Dzięki fali popularności parkouru i filmów takich jak Yamakasi czy 13. Dzielnica zdefiniowałem to, czego zawsze mi brakowało w sporcie – porządna dawka adrenaliny. W sukurs przyszedł mi mój komunijny „góral”, przeżywając kilka lat mojego „skakania” z krawężników i murków. Później zobaczyłem swój pierwszy film o kolarstwie grawitacyjnym, a właściwie jego odmianie – freeridzie pt. The Collective. Tak zaczęły się marzenia o kilkunastometrowych lotach, krętych górskich trasach czy supertechnicznych wąskich „northshorach”.Miałem wtedy 10 lat, a moja przygoda z jednośladami dopiero się zaczynała. Przez lata spróbowałem prawie każdej dyscypliny rowerowej i każdego roweru stworzonego specjalnie do danej dyscypliny. Od cross country, przez enduro, freeride, downhill, do dirtu, streetu, flatlandu, szosy, a nawet kolarstwa torowego, na trialu i monocyklach kończąc. Jadnak wciąż to te najbardziej niebezpieczne, najbardziej ryzykowne i najbardziej widowiskowe przyciągały moją uwagę najbardziej. Stąd też jednym typem roweru, który ZAWSZE miałem był w pełni zawieszony rower downhillowy. Dopiero po zamieszkaniu w Warszawie na stałe przesiadłem się na rower zdecydowanie mniejszy – zwinną „dirtówkę”.